Przypomnijmy te trzy szanse.
Powtórzmy pierwsze akapity materiału pt. „Czy trzecia szansa dla Polski zostanie zmarnowana? – część I” opublikowanego 15 czerwca br.
Polska miała w ostatnich 30 latach trzy szanse na osiągniecie sytuacji, w której mogliśmy odzyskać niepodległość, wypracować suwerenność, skonstruować taki ustrój gospodarczy i polityczny dla Polskiego Państwa, który służyłby rozwojowi kraju i narodu oraz tworzył warunki dla wolności, suwerenności materialnej polskich rodzin, ogólnego dobrobytu i dawał szanse Polakom na kształtowanie swojego życia.
Pierwsza taka szansa była, mało kto o tym wie, w marcu 1981 roku.
Została zmarnowana.
Druga szansa była na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych (umownie rok 1989).
Została zmarnowana.
Trzecia szansa, zaczęła się ukazywać bezpośrednio po 10 kwietnia 2010 roku. Mogła powstać i zmienić wszystko Wielka Ogólnonarodowa Krucjata Modlitewna, przewyższająca miarę tych, które miały miejsce w swoim czasie na Węgrzech, w Austrii, na Filipinach.
Ta szansa w 2010 roku i w pierwszej połowie 2011 roku została zmarnowana.
Skupmy teraz naszą uwagę na tej trzeciej szansie.
W 1989 r. Polacy mieli wielkie nadzieje i nieograniczone możliwości. Nie mieli jednak wizji Polski, nie wiedzieli jaka teraz Polska powinna być. Nie wiedzieli jak budować niepodległą i suwerenną Rzeczpospolitą, która byłaby naprawdę Polską. Środowiska, które kreowały się na polskie elity, które przejęły w Polsce rządy mówiły o jednej możliwej, najlepszej drodze. Większość Polaków im uwierzyła i poszła za nimi.
Przyczyniło się do tego zagubienie Polaków i ich słaba kondycja moralna i duchowa będąca efektem niszczenia Polski w latach 1945-1989.
Już gdzieś na początku lat dziewięćdziesiątych został opublikowany (o ile dobrze pamiętam w „Myśli Polskiej”) mój artykuł pt. „Nowe wynarodowienie”, w którym głosiłem tezę, że więcej niż połowa Polaków uległa już wynarodowieniu, że ci ludzie mówią po polsku, uważają się za Polaków, ale nie mają polskich serc i nie myślą po polsku, nie kochają Polski.
Dziś powiedziałbym, że w tamtych latach więcej niż połowa obywateli Polski to były, używając sformułowania Prymasa Tysiąclecia, „dzieci narodu polskiego” – ludzie w polskości niedojrzali, Polacy uśpieni.
Wielu Polaków chciało Polski, która byłaby Polską i na wiele sposobów o nią walczyło. Walka ta posiadała dwa podstawowe kształty. W pierwszym rzędzie skupiono uwagę na polityce, na walce o to, by w parlamencie zasiadło jak najwięcej ludzi, którzy zabiegaliby o to, by Polska była Polską.
Po ponad dwudziestu latach tej walki należy stwierdzić, że wciąż ją, w istocie z kretesem przegrywaliśmy. Były momenty, gdy tych Polaków było w parlamencie więcej, ale nigdy nie było ich tylu, by mogli coś istotnego zmienić. Polska schodziła po równi pochyłej, najpierw powoli, a potem coraz szybciej ku utracie suwerenności, niepodległości, majątku narodowego itd. Z roku na rok w coraz mniejszym stopniu była Polską. Z roku na rok coraz silniejsze i wpływowe było antypolskie lobby.
I tego jakby Polacy nie zauważali. Wielu z nich wciąż wiązało (i wiąże) swoje nadzieje z polityką.
Drugi typ polskiej aktywności to była formacja polska i katolicka. Odbywało się w całej Polsce tysiące spotkań formacyjnych, różnych kursów i szkoleń. Było tego jednak wciąż za mało. Nie były to działania konsekwentne, systematyczne. Nie wykorzystywano ich owoców, nie budowano środowisk i organizacji o charakterze społecznym, kulturalnym, narodowych. Owoce tej działalności wykorzystywano wyłącznie w polityce. Cała para szła w gwizdek i wysiłek szedł na marne. Nie było zatem pracy organicznej i budowania struktur Polski nieformalnej, Polski żywej i zintegrowanej. Dziś Polska nie ma swoich struktur, swojej organizacji, swojego frontu. Polacy są rozproszeni i niezorganizowani. Nie mają w istocie takich struktur, instrumentów i środków jakie mogliby mieć i jakie dziś są potrzebne.
Jednym punktów granicznych było wejście w 2004 r. państwa polskiego w struktury Unii Europejskiej. Wielu Polaków jakby nie zauważyło, że oznaczało to utratę suwerenność i że Polska błyskawicznie traci niepodległość, że rozstrzygnięcia polityczne mogą być już teraz dokonywane tylko w ramach nakreślonych przez Unię Europejską.
Nastąpiło też zaskakujące zjawisko.
Wielu nie zauważyło, że najbardziej aktywni Polacy utracili w 2004 r. nadzieję, że wielu z nich uciekło w prywatność, poświęciło się innym, niż polskie, sprawom. Jakby nie zauważono, że przynajmniej 90% aktywności formacyjnej zanikło.
Proces depolonizacji Polski gwałtownie przyspieszył i objął wszystkie dziedziny życia, w tym, co ważne dla teraźniejszości i przyszłości szkolnictwo wszelkiego stopnia.
Kościół zaczął wycofywać się z życia publicznego, chować głowę w piasek i podlegać w coraz większym stopniu i coraz szybciej tym samym procesom, które nastąpiły na Zachodzie i doprowadziły do całkowitej, wielopoziomowej marginalizacji Kościoła i katolików.
Kolejny moment kluczowy miał miejsce wtedy, gdy władzę w Polsce objęła niepodzielnie Platforma Obywatelska. Polska zaczęła być systematycznie niszczona, zaczęła być lawinowo wynaradawiana, nastąpiło masowe usypianie polskości Polaków.
Jaką mamy teraz sytuację?
Moim zdaniem jest kilkanaście procent świadomych Polaków (ale pozbawionych nadziei i w taki czy inny sposób zagubionych).
Kilkanaście procent obywateli polskich to ludzie, których już nie można nazwać Polakami, to ludzie scudzoziemczali, ludzie, o których w przeszłości mówiono „ludzie o scudzoziemczałej duszy”, ludzie, który nie myślą po polsku, nie rozumieją Polski, nie rozumieją tego co polskie, nie kochają Polski, a wręcz przeciwnie są jej niechętni lub nawet jej nienawidzą.
Pozostali to Polacy uśpieni, którzy nie myślą po polsku i o Polsce, którzy skupili się na swoich sprawach, skupili uwagę na zarabianiu pieniędzy i konsumpcji.
Nie jest jeszcze, moim zdaniem, tragicznie (choć niedługo może być tragicznie). Jeszcze tych ostatnich można obudzić. Jeszcze Polska może się obudzić.
Potrzeba jednak radykalnych działań i radykalnych zmian. Potrzeba wstrząsu, silnych bodźców. Pozytywnym zmianom sprzyja światowy i polski kryzys. Im będzie większy tym będzie większa szansa na obudzenie się Polski.
Takim wstrząsem, mogącym mieć (i w znacznej, lecz za małej, mierze mającym) pozytywne, narodowe skutki była tragedia 10 kwietnia. Pierwszy tydzień po niej ukazał nam, moim zdaniem, czarno na białym drogi obudzenia i odnowy Polski.
Ludzie, nastawieni pokojowo, wyszli z modlitwą na ulice, pokazali siłę wartości i pozytywnych uczuć, ujawnili, że Polska jednak gdzieś w ludzkich sercach jest wciąż żywa (tego wrogowie polski się w sposób widoczny przestraszyli). Modlitwa pod Krzyżem, która była efektem tych wydarzeń mogła w każdym momencie przekształcić się w wielką narodową, modlitewną, uliczną krucjatę, która mogła wstrząsnąć Polską, obudzić ją do końca, zmienić całkowicie bieg wydarzeń.
Tak się jednak nie stało. Polska jeszcze się nie obudziła.
Znamy już jednak metodę i drogę.
Potrzebna nam wielka narodowa krucjata modlitewna, która obudziłaby Polskę i nadała kierunek jej przyszłości.
Żeby ta krucjata się udała musi być radykalna i publiczna, trzeba szczegółowo określić jej kształt i kierunek i precyzyjnie wskazać jej cele.
Ale o tym w następnym materiale pt. „Jakiej krucjaty modlitewnej Polska potrzebuje?”