Mówimy i piszemy dziś o wielu zagrożeniach dla naszej Ojczyzny i narodu. Skupiamy naszą uwagę na gospodarce, polityce, moralności i duchowości. Skupiamy ją na kłamstwach historycznych, które nas obrażają i bezczeszczą pamięć wielkich polskich bohaterów czy całych pokoleń, na skierowanych pod adresem Polski czy Polaków obraźliwych charakterystykach, opiniach i ocenach. Reagujemy na różne antypolskie i antykatolickie wypowiedzi i działania (choćby przez tzw. dzieła sztuki) czy wypowiedziach lub czynach bluźnierczych i posiadających znamiona profanacji. Reagujemy wreszcie na działania godzące w podstawowe wartości chrześcijaństwa i naszej cywilizacji, naruszające porządek prawa naturalnego i moralności związane z zagrożeniami dla życia nienarodzonych, pośrednio lub nawet wprost z eutanazją, ze zboczeniami.
Jeden jednak problem, wydaje się że ważny, w jakiejś mierze fundamentalny, w zasadzie się nie pojawia. Jedno ważne słowo nie znajduje się na liście słów związanych z naszymi niepokojami, słowo „wynarodowienie”.
Czy wynarodowienie nie jest problemem naszych czasów, czy nie dotyka naszego pokolenia, naszych dzieci i wnuków? Czy nie mamy do czynienia z nowymi, o wiele groźniejszymi niż te w przeszłości, jego formami?
Wydaje się, że wystarczy chwila zastanowienia, by na te pytania odpowiedzieć, i to bez wahania, pozytywnie.
Kiedyś wynaradawiano na poprzez rusyfikację, germanizację czy, na Śląsku, również czechizację. Wynaradawiano nas zabraniając nosić pewne ubrania, przestrzegać pewnych obyczajów, obcować z dziełami polskiej kultury narodowej, zabraniając mówić po polsku. Tego dziś nie ma. Nikt niczego nam nie zabrania. Nikt nie namawia nas, nie przekupuje, nie zastrasza, byśmy zaczęli się utożsamiać z inną narodowością. Mamy łatwy dostęp do dzieł polskiej kultury. Wszędzie mówi się po polsku, choć ten język codzienny, i nie tylko codzienny, jest coraz bardziej kulawy, niepoprawny i zachwaszczany obcymi naleciałościami. Na czym zatem polega to dzisiejsze, nowe wynarodowienie?
Przebiega ono w wielu płaszczyznach.
Po pierwsze, odcina się nas planowo i systematycznie od naszych zbiorowych i indywidualnych korzeni. Młodzi ludzie, a niekiedy i starsi, tracą zainteresowanie dla przeszłości, ignorują tradycję, nie interesują się historią i losami narodu i swojej rodziny.
Po drugie, dokonuje się wynarodowiających manipulacji na naszym codziennym języku, a co za tym idzie, również na naszym myśleniu. Gdzieś gubią się i zanikają ważne słowa i pojęcia. Nie używa się w ich w mediach. Tworzy się taką atmosferę, że ich użycie zaczyna wielu, szczególnie młodym, wydawać się staroświeckie, śmieszne, nawet w jakiejś mierze naganne. „Naród polski”, „polskość”, „patriotyzm”, „miłość ojczyzny”, „obowiązki patriotyczne”, „obowiązki polskie” – to słowa i pojęcia, o których mamy zapominać. Rzeczownik Polska zaczyna być używany tylko jako nazwa geograficzna i nazwa państwa. Nie używa się go, szczególnie publicznie, z czcią i miłością. Przymiotników – „polski”, polska”, „polskie” nie wiąże się z wielkimi wartościami, z wielkimi sprawami, z wielką kulturą, ale bardziej dotyczą tylko… żywności czy innych codziennych, zwykłych spraw. Przymiotniki te tylko wskazują na cos prozaicznego, głównie na miejsce, na jakieś „tu” i teraz” a nie na to, co jest zawsze, co było jest i będzie i co ma wielką moralną i duchową wagę.
Po trzecie, skłania się nas na sto sposobów do ignorowania i lekceważenia polskiej kultury, odcina się nas od niej, zasłania się ją i Polacy przestają ją cenić, przestają z nią obcować, zapominają o niej. I w tej perspektywie pojawia się coś bardzo wyniszczającego. Nawet tam, gdzie ta kultura nie jest czymś obcym nie stanowi ona czegoś aktualnego, żywego. Zaczyna być wspomnieniem przeszłości, czymś martwym. Nie uprawia się jej. Nie czyta głośno polskich książek, nie rozmawia o nich, nie recytuje się polskich wierszy, nie wystawia polskich dramatów, nie kontynuuje się kultury – nie tworzy się jej tym samym w wielkim polskim duchu w oparciu o dorobek i doświadczenia tych jej wielkich twórców, którzy wyznaczali jej kierunek i charakter.
Po czwarte, odrywa się nas od naszych wielkich polskich lub rozumianych po polsku wartości, czyni się z nich tylko martwe idee. Żywe wartości to wartości obecne w myśleniu i mowie, wyznaczające działanie, posiadające wpływ na codzienne życie, na najbardziej prozaiczne czynności. Te wartości wyznaczają to co nazywamy kulturą życia i kulturą osobistą. Można wynarodawiać czyniąc ludzi barbarzyńcami i prostakami.
Świetnie ujął to Ryszard Legutko w swoim „Eseju o duszy polskiej”, ,który tak pisze o procesie degradacji polskości zapoczątkowanym w 1989 r.: „Zniknął cham i zbir (chodzi o komunistów, którzy nas niszczyli fizycznie, którzy ograniczali naszą wolność – dop. S. K.), lecz w ich miejsce wszedł prostak i to on został nieomal niepodzielnym władcą polskiego obyczaju, arbitrem zachowań i mód, wychowawcą młodzieży i starców. Społeczeństwo Polski niepodległej przejęło wiele jego cech, i to na tyle wiele, że zaczęły dominować nad innymi. Prostactwo stanowi oczywistą pochodną procesów egalitaryzacji i demokratyzacji, jakie charakteryzują współczesny świat. Złe maniery, złe słownictwo, marny język, prymitywność myślowa – uważane przez długi czas za rzeczy wstydliwe – stały się akceptowalne przez samą masowość swojego występowania i przez odrzucenie myślenia hierarchizującego. (…) Destrukcja społeczna do jakiej doszło w komunizmie kazała wielu Polakom patrzeć na Zachód. (…) Nasz obraz Zachodu był więc nie tylko wybiórczy, ale także poniekąd anachroniczny, gdyż odbijał pewien stan rzeczy, który powoli odchodził w przeszłość. Polak kojarzył Zachód z elegancją, kulturą, dobrymi manierami, taktownością, obyczajnością, przyzwoitością, powszechnym poczuciem umiaru i smaku. (…) W próżnię powstałą po upadku starych struktur wszedł żywioł prostactwa, który znalazł sobie potężnego sojusznika właśnie w impulsach przychodzących ze społeczeństw zachodnich”.
Należy się też zgodzić z Legutką, gdy pisze: „Otóż w wolnej Polsce doszło do natychmiastowej degradacji wzorców. Język zamiast pięknieć brzydł, choć brzydł inaczej niż w komunizmie. Ujawniająca się w nim pospolitość szybko przekształciła się w normę. W takiej wersji wtargnął do reklam, mediów, polityki. Tolerowano to w szkołach, na uniwersytetach, w dyskusjach publicznych. Razem z językiem spospolitowały się ludzkie zachowania. Obserwując przekaz publiczny można by dojść do wniosku, iż ludzi w dzisiejszym świecie interesują wyłącznie rozrywki, i to te prymitywne, moda, seks i walka o dalsze wyzwolenie z okowów obyczajności. Rolę wzorcotwórczą przejął więc prymityw, który zaczął sprawiać wrażenie istoty najbardziej zadomowionej w dzisiejszym świecie; cała zaś reszta społeczeństwa, o ile chciała przebić się do sfery publicznej, musiała się mniej lub bardziej do niego dostosować”.
Po piąte, to nie jest do końca tak, że wynaradawia się nas nie proponując nam nic w zamian. To prawda, że nie germanizuje się nas czy nie rusyfikuje, nie proponuje francuskiej czy włoskiej tożsamości, ale ci, którzy chcą nam zabrać polskość kuszą nas inną tożsamością, proponują nam wręcz wprost i bez ogródek w zamian specyficznie rozumianą europejskość. Mamy być europejczykami, a nie Polakami, europejczykami, którzy gardzą europejską przeszłością, europejską tradycją chrześcijaństwem, a przyjmują wartości Rewolucji Francuskiej, liberalizmu, pogaństwa i… masonerii.
Po szóste, równolegle do tej przedziwnej „europeizacji” poddaje się nas, jak i całą Europę, zabiegowi swoistej amerykanizacji – spłaszczenia, zwulgaryzowania wszystkiego, sprowadzenia podstawowych codziennych perspektyw myślenia i życia do prozaicznych, pragmatycznych, wprost zwierzęcych płaszczyzn, w których królują niewybredna, zmysłowa przyjemność, pieniądz, sukces, kariera, konsumpcja we wszystkich dziedzinach. Ta amerykanizacja niesie za sobą kult demokracji rozumianej jako zniesienie hierarchii społecznej i autorytetów, zrównanie wszystkich i wszystkiego do najniższego, najbardziej trywialnego i prymitywnego poziomu. Widać to najlepiej w kulturze i rozrywce, które w coraz większym stopniu schlebiają najmniej wybrednym gustom.
Cóż robić? Jak się bronić? Jak przeciwdziałać? Jak uwalniać się od efektów takiego wynarodowiania i powracać do polskości?
Moja droga i moje wybory w tej perspektywie zaznaczone są przez książki, które napisałem w ostatnich latach. Ich tytuły są moimi odpowiedziami na ważne tu pytania: „Zawsze Polska”, „Savoir vivre jako sztuka życia”, „Savoir vivre. Podręcznik w pilnych potrzebach, „Jak zrozumieć i pokocha Polskę czytając Pana Tadeusza” i wreszcie książka ostatnia „Alfabet kultury polskiej”.
Musimy z powrotem uczyć się jak codziennie myśleć i żyć po polsku, jak zanurzać się w polską umysłowość i kulturę, by Polska poprzez nas była silna i żywa.
Tu nie trzeba wielkich pieniędzy i czynów. Same słowa jednak nie wystarczą. Potrzebne jest nam po prostu autentyczne życie po polsku, codzienne dawanie świadectwa polskości, temu, że jest ona żywa i że to ona, a nie co innego, ma przyszłość, że jutro należy do Polski.
Drogi Panie Doktorze,
Brak mi słów,aby wyrazić podziękowania i uznanie za prowadzenie tej strony „W obronie Krzyża”.
Mieszkając z dala od kraju od 20 lat mogę na bieżąco śledzić co słychać pod Krzyżem i łączyć się z Jego obrońcami.
To co wywołał Komorowski i ta bezprzykładna erupcja nienawiści, która poprzez eskalację doprowadziła już do ofiar śmiertelnych, to coś co się w głowie nie mieści.
Nie przypominam sobie takiego zezwierzęcenia z czasów komuny.
Dziękuję również za piękny język jakim pisane są artykuły.
Chciałbym kupić niektóre Pana książki.
Czy jest to możliwe w USA, czy tylko są dostępne w Polsce?
Z wyrazami szacunku pozdrawiam
Jerzy Mantorski