Otrzymaliśmy list podpisany z imienia i nazwiska, do którego dołączony był teks pt. „Apel…”(zamieszczamy go w całości poniżej tego materiału), w którym pada prośba o to byśmy rozważyli argumenty autorki. Tekst ten uznaliśmy za ważny, bo jest świadectwem dającego się zaobserwować rozbicia wśród polskich katolików będącego efektem wypowiedzi różnych hierarchów Kościoła. Argumenty rozważyliśmy i tak oto na nie odpowiadamy:
Pierwsza grupa argumentów
„Wyznaję taką zasadę, aby w pewnych dyskutowanych sprawach, wbrew odmiennej opinii niektórych innych osób, wiernie i konsekwentnie trzymać się poznanego przeze mnie słowa Bożego, a nie ulegać tej często bardzo natarczywej opinii innych osób, gdy wiem, że ona jest ewidentnie z tym słowem sprzeczna, czyli po prostu świadomie lub nieświadomie grzeszna. Zgodnie z tą zasadą rozpatruję więc także następujące przykazanie biblijne: „Bądźcie posłuszni przełożonym waszym i ulegajcie im” (Hebr. XIII,17). Gdy mówi się w tym biblijnym fragmencie tak stanowczo o obowiązku posłuszeństwa kościelnym przełożonym, to ja to tak rozumiem, że na pewno według prawa Bożego nie chodzi tu o merytoryczne uznawanie wszelkich uczynków lub myśli tych przełożonych, bo one rzeczywiście mogą być niekiedy po ludzku niedobre. Odnosi się to na pewno tylko do takich decyzji przełożonych Kościoła, które dotyczą spraw religijnych i które już zostały podjęte. Chodzi w tym o to, żeby się tym decyzjom już potem pod pozorem ich naprawiania ostro nie sprzeciwiać. Taka buntownicza późniejsza próba naprawiania danej decyzji władzy kościelnej stwarza bowiem jeszcze większe zło społeczne, niż to zło, które mogło tkwić w tej rzekomo naprawianej tym buntem decyzji. To naprawdę nigdy nie zdaje dobrego egzaminu, lecz zawsze obraca się tylko w większe zło społeczne. Wszechmocny Bóg to przewidział i dlatego właśnie poprzez swojego apostoła dał to biblijne przykazanie o odpowiednim posłuszeństwie przełożonym Kościoła.
Tak też, według mnie, powinni nasi rodacy pomyśleć w znanej sprawie Krzyża w Warszawie. Jeżeli nie byle kto, bo sam miejscowy arcybiskup tak się ugodził z przedstawicielami władz państwowych, żeby ów Krzyż przenieść (nie usunąć, jak twierdzą inicjatorzy buntu, a właśnie przenieść) do odpowiedniego kościoła, a potem zanieść go jeszcze w pielgrzymce do Częstochowy, to choćby był w tym ze strony polityków jakiś ich cel, a arcybiskup honorowo nie chciał się z nimi o to specjalnie szarpać – uczciwi i mądrzy katolicy, choćby im się to nawet w jakimś stopniu nie podobało, powinni jednak również z tym się już pogodzić. Co natomiast w danej sprawie uczynili niektórzy religijni co prawda, lecz nieuświadomieni ludzie? Zdeptali wcale nie najgorszą decyzję swojego arcybiskupa, znieważyli go przez to, złamali przytoczone przykazanie biblijne i tym swoim rebelianckim występem stworzyli okazję do tylu strasznych ze strony przeciwników bluźnierstw, jakich dotąd nie słyszano i jakich nawet w najczarniejszych snach nie można było przewidzieć” (wytłuszczenia nasze).
Katolicy są zobowiązani posłuszeństwo Kościołowi w sprawach wiary, moralności i dyscypliny kościelnej. Sprawami wiary i moralności są te, których dotyczą dogmaty i te oficjalne wypowiedzi kościoła zawarte w specjalnych jego dokumentach, które mają wagę dogmatyczną. Sprawami dyscypliny kościelnej są te, które dotyczą spraw wewnątrzkościelnych (np. mianowania proboszcza czy powstania nowej parafii i orzeczenia kto znajduje się w tej parafii a kto nie – kwestie zamieszkania), zachowań na terenie świątyni czy podczas Mszy św.. (np. w Polsce obowiązuje nadal dokument wydany przez kard. Stefana Wyszyńskiego, że znak pokoju może być dokonywany wyłącznie przez skinięcie głową).
Katolicy mają obowiązek brać pod uwagę wskazania biskupa ordynariusza (to on stanowi dla nich władzę) wyłącznie w tym wypadku jeśli te wskazania są zgodne z nauką Kościoła i dokumentami wydanymi przez Stolicę Apostolską.
Katolik ma obowiązek kierować się swoim prawidłowo ukształtowanym sumieniem, a zatem sumieniem ukształtowanym w oparciu o naukę Kościoła. Jeśli stwierdzi w takim sumieniu, że postępowanie kogokolwiek w Kościele jest niezgodne z nauką Kościoła ma obowiązek się temu przeciwstawić. Jeśli kiedykolwiek pojawiłby się papież, który by np. orzekł, że Bóg jest w dwóch osobach, katolicy mieliby obowiązek odrzucić jego naukę.
Metropolita Warszawski zawarł umowę w odniesieniu do Krzyża, w której zgadza się na przeniesienie krzyża do kościoła św. Anny. Jego opinia (i opinia niektórych innych biskupów), że krzyż powinien tam zostać przeniesiony, dotyczy kwestii życia publicznego, miejsca publicznego itd. i nie pojawia się w perspektywie wiary, moralności ani dyscypliny kościelnej. Jaki ma zatem charakter? To jest kwestia swoistej polityki jaką uprawia Metropolita i niektórzy biskupi, polityki, z którą katolicy nie musza się zgadzać, jeśli ich sumienie na to nie pozwala. Jeśli postępując podobnie Metropolita wezwałby wiernych do głosowania w najbliższych wyborach na PO, jego wezwanie katolicy świeccy mogliby spokojnie odrzucić, a nawet ostro skrytykować.
Wypowiadając się na temat krzyża ani Metropolita ani niektórzy inni biskupi nie nakazywali wiernym takich czy innych zachowań. Żaden wierny obrońca krzyża niczego nie robił „wbrew”. W dniu 3 sierpnia 2000, kiedy chciano przenieść krzyż, obrońcy krzyża błagali tylko, by go nie ruszać. Wtedy księża odstąpili od swojego zamiaru.
Stwierdzenie, że obrońcy krzyża swoim rebelianckim występem stworzyli okazję do tylu strasznych ze strony przeciwników bluźnierstw jest bałamutne. Na tej zasadzie katolicy powinni powstrzymywać się od tych wszystkich swoich działań, które spowodują sprzeciw innych i doprowadzą do zachowań bluźnierczych i agresywnych. Gdyby tak robili nie byłoby większości misji (np. w Afryce czy Azji) i trzeba, by usunąć w całym świecie miliony krzyży oraz zburzyć tysiące kościołów. Należałoby nie przyznawać się do wiary publicznie, bo często to wywołuje agresję ze strony przeciwników Kościoła.
Druga grupa argumentów: Taką postawą stworzyli po prostu najnowszą w naszym Kościele schizmę, jako że Episkopat na czele z Księdzem Prymasem Józefem Kowalczykiem zajmuje w sprawie owej rzekomej obrony Krzyża zupełnie inne stanowisko i wydał już o tym odpowiednie oświadczenia.
Użycie słowa schizma jest tu poważnym i ostro mówiąc niegodnym i bardzo obraźliwym nadużyciem. Oto definicja schizmy zawarta w Wikiipedii: „ Schizma – formalny rozdział między wyznawcami jednej religii, spowodowany różnicami doktrynalnymi”.
W sprawie Krzyża nie ma żadnych różnic doktrynalnych. Obrońcy Krzyża uznają zgodnie z nauką Kościoła krzyż jako znak zbawczej Ofiary Chrystusa i Jego miłości. Uznają krzyż jako symbol, któremu należy się szacunek i dlatego stają w Jego obronie.
Nieprawdą jest też, że Episkopat zajął w sprawie krzyża jakiekolwiek stanowisko.
Przedstawiono wyłącznie stanowisko Rady Biskupów Diecezjalnych, które nie zostało zawarte w żadnym wiążącym dokumencie, a przedstawione wyłącznie w „Komunikacje z posiedzenia…”.
Nieprawdą jest, że w tej informacji (bo „Komunikat” jest tylko informacją) zostały zawarte jakieś wskazania, którym nie podporządkowują się obrońcy krzyża.
W „Komunikacie tym bowiem czytamy tylko:
Biskupi diecezjalni podjęli refleksję o sytuacji przed Pałacem Prezydenckim w Warszawie. Krzyż, na którym Chrystus dokonał zbawienia, jest dla chrześcijan świętym znakiem wiary, godnym najwyższej czci i szacunku. Od dwóch tysięcy lat krzyż jest także znakiem sprzeciwu. Wyznawców Chrystusa krzyż nie powinien nigdy dzielić, ani być narzędziem używanym dla osiągania najszczytniejszych nawet ludzkich celów.
W tym kontekście biskupi podtrzymują treść oświadczenia Prezydium Episkopatu z dnia 12 sierpnia 2010 roku. Proszą też, by w sporze politycznym, którego „zakładnikiem” stał się krzyż, oddzielić sprawę samego krzyża od słusznego postulatu upamiętnienia wszystkich ofiar smoleńskiej katastrofy godnym pomnikiem. Dlatego biskupi apelują do Prezydenta Rzeczypospolitej, Marszałków Sejmu i Senatu, Premiera Rządu, Pani Prezydent Warszawy oraz Przewodniczących partii politycznych koalicyjnych i opozycyjnych o powołanie Komitetu i powierzenie mu sprawy miejsca i formy upamiętnienia w Warszawie ofiar katastrofy smoleńskiej.
Równocześnie biskupi kierują apel do mediów, by relacjonując wydarzenia z Krakowskiego Przedmieścia zachowywały zasadę ważności spraw dziejących się w Polsce i unikały jednostronności oraz sensacji. Biskupi dziękują Radzie Etyki Mediów za zajęcie takiego stanowiska w opublikowanym przez nią oświadczeniu. Pasterze Kościoła całą tę trudną sytuację i jej rychłe oraz odpowiedzialne rozwiązanie polecają Bogu za wstawiennictwem Matki Bożej Częstochowskiej. Oczekują także na pozytywne zaangażowanie wszystkich ludzi dobrej woli.
Nie ma tu ani słowa o obrońcach krzyża.
A jakie wskazania są w oświadczeniu Prezydium Episkopatu z dnia 12 sierpnia 2010 roku, na które powołuje się ten komunikat?
W oświadczeniu tym czytamy:
Dziękujemy wszystkim ludziom dobrej woli za przejawy szacunku wobec znaków krzyża, gdziekolwiek byłyby ustawiane, ale jednocześnie apelujemy do wszystkich, którym drogi jest ten święty znak zbawienia i którym leży na sercu dobro Ojczyzny, o natychmiastowe zaprzestanie gorszących sporów. Znak krzyża nie może być środkiem do osiągania najsłuszniejszych nawet celów drugorzędnych.
Apelujemy więc do polityków, aby krzyż przestał być traktowany jako narzędzie w sporze politycznym. Krzyż nie może być „zakładnikiem” w słusznej sprawie upamiętnienia miejsca modlitwy Polaków oraz wszystkich ofiar smoleńskiej katastrofy. Wzywamy do poważnego dialogu i odpowiedzialnych decyzji, by jak najszybciej rozwiązać narastający konflikt polityczny i społeczny wokół krzyża przed Pałacem Prezydenckim. Dalszym etapem dialogu powinna być konsultacja społeczna w sprawie wzniesienia pomnika prezydenta Lecha Kaczyńskiego i ofiar katastrofy.
Modlącym się pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu zwracamy uwagę, że w zaistniałej sytuacji stają się, mimo swej najlepszej woli, politycznym punktem przetargowym stron konfliktu. Dlatego po decyzji władz o uczczeniu pamięci ofiar katastrofy smoleńskiej prosimy o przeniesienie krzyża w godne miejsce, przygotowane w kaplicy katyńskiej Kościoła św. Anny, które stanie się jeszcze jednym miejscem modlitwy i refleksji nad kwietniową tragedią. Odwołujemy się do roztropności wszystkich, którym krzyż jest drogi jako symbol religijny, by nie dawali środowiskom i ugrupowaniom wrogim religii pretekstu do ujawniania braków tolerancji, do poniżania krzyża, ośmieszania wiary i lekceważenia ludzi.
Oświadczenia zwraca zatem tylko na coś uwagę – daje coś pod rozwagę, mówi, że jeżeli w przyszłości pojawi się decyzja władz o uczczeniu pamięci ofiar katastrofy smoleńskiej to wtedy ci, którzy podpisali to oświadczenie proszą (a nie nakazują) o przeniesienie krzyża do Kościoła św. Anny.
Nie ma tu zatem mowy o żadnym nieposłuszeństwie w tym momencie.
Gdyby zaś nawet władze wykazały dobrą wolę i w godny sposób uczciły pamięć ofiar to i tak obrońcy krzyża nie mają obowiązku spełnienia tej prośby i nie ma w tym nieposłuszeństwa. Jest tylko zajęcie odmiennego stanowiska, do którego obrońcy krzyża mają prawo w takiej sytuacji i takim kontekście tym bardziej, gdy będzie im sumienie prawidłowo ukształtowane podpowiadało, tak jak nam podpowiada, że krzyż powinien pozostać w tym miejscu na zawsze.
Maria Kominek OPs
Stanisław Krajski
A oto ten tekst nadesłanego do nas Apelu w całości:
Apel o właściwą obronę Krzyża i religii katolickiej
Wyznaję taką zasadę, aby w pewnych dyskutowanych sprawach, wbrew odmiennej opinii niektórych innych osób, wiernie i konsekwentnie trzymać się poznanego przeze mnie słowa Bożego, a nie ulegać tej często bardzo natarczywej opinii innych osób, gdy wiem, że ona jest ewidentnie z tym słowem sprzeczna, czyli po prostu świadomie lub nieświadomie grzeszna. Zgodnie z tą zasadą rozpatruję więc także następujące przykazanie biblijne: „Bądźcie posłuszni przełożonym waszym i ulegajcie im” (Hebr. XIII,17). Gdy mówi się w tym biblijnym fragmencie tak stanowczo o obowiązku posłuszeństwa kościelnym przełożonym, to ja to tak rozumiem, że na pewno według prawa Bożego nie chodzi tu o merytoryczne uznawanie wszelkich uczynków lub myśli tych przełożonych, bo one rzeczywiście mogą być niekiedy po ludzku niedobre. Odnosi się to na pewno tylko do takich decyzji przełożonych Kościoła, które dotyczą spraw religijnych i które już zostały podjęte. Chodzi w tym o to, żeby się tym decyzjom już potem pod pozorem ich naprawiania ostro nie sprzeciwiać. Taka buntownicza późniejsza próba naprawiania danej decyzji władzy kościelnej stwarza bowiem jeszcze większe zło społeczne, niż to zło, które mogło tkwić w tej rzekomo naprawianej tym buntem decyzji. To naprawdę nigdy nie zdaje dobrego egzaminu, lecz zawsze obraca się tylko w większe zło społeczne. Wszechmocny Bóg to przewidział i dlatego właśnie poprzez swojego apostoła dał to biblijne przykazanie o odpowiednim posłuszeństwie przełożonym Kościoła.
Tak też, według mnie, powinni nasi rodacy pomyśleć w znanej sprawie Krzyża w Warszawie. Jeżeli nie byle kto, bo sam miejscowy arcybiskup tak się ugodził z przedstawicielami władz państwowych, żeby ów Krzyż przenieść (nie usunąć, jak twierdzą inicjatorzy buntu, a właśnie przenieść) do odpowiedniego kościoła, a potem zanieść go jeszcze w pielgrzymce do Częstochowy, to choćby był w tym ze strony polityków jakiś ich cel, a arcybiskup honorowo nie chciał się z nimi o to specjalnie szarpać – uczciwi i mądrzy katolicy, choćby im się to nawet w jakimś stopniu nie podobało, powinni jednak również z tym się już pogodzić. Co natomiast w danej sprawie uczynili niektórzy religijni co prawda, lecz nieuświadomieni ludzie? Zdeptali wcale nie najgorszą decyzję swojego arcybiskupa, znieważyli go przez to, złamali przytoczone przykazanie biblijne i tym swoim rebelianckim występem stworzyli okazję do tylu strasznych ze strony przeciwników bluźnierstw, jakich dotąd nie słyszano i jakich nawet w najczarniejszych snach nie można było przewidzieć. Teraz zaś jest wielkie lamentowanie z powodu zachowania owych bluźnierców, których „ci u nas – jak widać – jest wcale niemały dostatek”. Oczywiście, ci bluźniercy to są aktualnie naprawdę potworne osobistości – może się kiedyś przemienią w normalnych ludzi – ale przecież także ci religijni manifestanci skandalicznie tutaj postąpili, skoro nie chciało im się poważnie potraktować Bożego wymagania co do owego posłuszeństwa kościelnym przełożonym. Ci przełożeni z upoważnienia Chrystusa są przecież do takich religijnych decyzji mimo wszystko kompetentni. Natomiast religijni buntownicy, zamiast uznania tej kompetencji, zmyślali w tym swoje „widzi mi się”, jakby chcieli samego Boga poprawiać, który takie posłuszeństwo nakazuje i w ten sposób pośrednio przyczynili się do nawału tamtych bluźnierstw, którego to nawału naprawdę nie chcieli. No, ale cóż, takie są skutki, gdy nie chce się komuś konsekwentnie we wszystkim postępować według nakazów swojej religii, bo wydaje się takim osobom, że i bez tego da się swój zamierzony pozytywny cel osiągnąć – rzekomo, według ich mniemania, prościej i szybciej. Tymczasem, zamiast owego celu, spełnia się wówczas to biblijne powiedzenie, które mówi, że złe proroctwo poznaje się po jego owocach, czyli po złych skutkach, bezpośrednio z danego działania wypływających (Mt. VII, 17-18). Otóż właśnie te okropne skutki są tutaj także mocnym dowodem na to, że ta decyzja uczestników tak zwanej obrony Krzyża absolutnie nie jest zgodna z prawem boskim i stąd na pewno także Bogu nie podoba się ona. Takie przekroczenie po prostu nigdy nie wychodzi na dobre, a tylko zawsze mści się prędzej lub później czymś negatywnym.
Unikanie tego, co drugim daje okazję do bluźnierstw przeciw Krzyżowi, to jest prawdziwa obrona Jego publicznej czci, a nie owo stwarzanie tych okazji. Inną właściwą formą publicznej czci Krzyża jest też np. umieszczanie go w różnych urzędach, sklepach, szkołach i t. p., gdyż tutaj nawet największy jego wróg nie rzuci się na niego, żeby go zbezcześcić. Za mocny jest bowiem dla takiego zamachu już sam milczący wydźwięk ogólnej opinii społecznej, aby mógł się ktoś na taki zamach poważyć. Człowiek wierzący może więc wówczas bez zagrożenia taką profanacją swoją wiarę demonstrować – i takie też formy publicznej czci Krzyża od dość dawna po tak zwanym obaleniu komuny mają w naszym kraju miejsce. No, ale wiadomo, że warszawska manifestacja pod Krzyżem już takiego zabezpieczenia psychologicznego przed znieważaniem go nie stwarza, choć ci manifestujący na pewno takiego samego bezpieczeństwa pragną. Nic więc dziwnego, że szybko znaleźli się tacy, którzy postanowili po diabelsku z tej „znakomitej” dla siebie okazji skorzystać i wiemy, jak to odegrali. Być może, że ta pobożna strona zdecydowała się na tą swoją manifestację także dlatego, że takiej na nią reakcji nie spodziewała się, co jest trochę dziwne. Wszak mieszkamy nie na księżycu, lecz na naszej polskiej ziemi i razem z jej dość licznymi, niestety, zepsutymi współmieszkańcami, o których aż nadto jest wiadomo, co to za typy. Zresztą, choćby nawet rzeczywiście ci pobożni manifestanci pod Krzyżem nie umieli być tak roztropnie przewidującymi, to i tak był dla nich argument do tego, żeby do owej manifestacji w ogóle nie przystępować. Kiedy zaś już się tak stało, że do niej przystąpili, to przynajmniej teraz powinni już od niej jak najrychlej odstąpić. Tym argumentem jest właśnie to biblijne przykazanie o posłuszeństwie przełożonym Kościoła w sprawach religijnych. Czy to nie powinno im więc wystarczyć? Jeśli nie, to czegoż innego oni wobec tego chcą? A owszem, chcą czegoś, mianowicie pewnej swojej polityki, tak jak na pewno i rząd chce swojej. Do tego rodzaju politycznych rozgrywek Krzyż nie powinien być jednak wykorzystywany, bo polityka, choć można oczywiście także nią Bogu służyć, to jest jednak na tyle inna sprawa, że nie wszystko z intencji religijnych do powiązania z nią nadaje się. A nie nadaje się tutaj – dla większej jasności sprawy powtórzę to jeszcze raz – z dwu względów: po pierwsze ze względu praktycznego, że kusi do natychmiastowych bluźnierczych kontr działań oraz po drugie ze względu religijnego, że stanowi bunt przeciw biblijnemu przykazaniu posłuszeństwa przełożonym Kościoła w sprawie religijnej. Gdy chodzi o ten drugi argument, to przyczyną nieuwzględnienia go przez pobożnych manifestantów spod Krzyża może być też to, że oni nie mają w tym religijnym zakresie należytej wiedzy, bo są po prostu w Biblii nieoczytani.
Okazuje się jednak, że takich nieuświadomionych religijnie jest w naszym narodzie jeszcze więcej. Znajdują się w nim bowiem poza gronem tych manifestantów tacy liczni zwolennicy tej nieszczęsnej manifestacji, którzy twierdzą, że jest ona mimo wszystko wartościowa i potrzebna, gdyż bez niej nie byłoby w ogóle pomnika ofiar katastrofy smoleńskiej, ta zaś manifestacja jakoby tą pozytywną decyzję wymusiła. No, ale w rzeczywistości, to także ten pogląd tych ludzi jest okropnie fałszywy, albowiem wbrew podanym tutaj wcześniejszym uzasadnieniom obstaje przy tym, że jakoby warto jest niekiedy nawet przez grzech szukać czegoś pozytywnego. O, nie! Dla prawdziwego chrześcijanina taka metoda jest niedopuszczalna. Szczególnie zaś uczył nas o tym – po Chrystusie, oczywiście, i na pewno w oparciu o te same podane wyżej oraz inne jeszcze Jego biblijne zasady – św. Tomasz z Akwinu, który wyraźnie podkreślał, że nie można dążyć do jakiegokolwiek dobra poprzez zło, czyli poprzez celowe przekraczanie jakiejś boskiej zasady. To nigdy nic dobrego nie przynosi, lecz, jak już wspomniano, prędzej lub później owocuje nie upatrzonym dobrem, a ewidentnym złem. W danym przypadku należało więc nawet przystać na pewnego rodzaju niekorzyść polityczną, niż popełnić ów fatalny grzech nieposłuszeństwa. Zresztą tą upatrzoną korzyść polityczną możliwe jest wywalczyć innym sposobem, np. w razie oporu władz poprzez jakieś odrębne pokojowe manifestacje, połączone z odpowiednimi do tych władz petycjami – tak, jak to kiedyś czyniono – byleby tylko nie broić przez to grzeszne nieposłuszeństwo. Ponadto, o niedaremności dawania pierwszeństwa wymaganiom Bożym przed jakimiś złudnymi dobrami zapewnia nas między innymi następujące słowo Boże: „Szukajcie najpierw Królestwa Bożego i sprawiedliwości jego, a wszystko inne będzie wam przydane” (Mt. VI, 33), co po prostu oznacza, że nawet gdy się przez tą wobec Boga praworządność początkowo coś straci, to z Bożego za tą wierność błogosławieństwa Bóg na pewno w jakimś późniejszym czasie i tak to w odpowiedni sposób wynagrodzi i upragnionym dobrem obdarzy. Trzeba tylko chcieć Bogu w tym wierzyć, a nie jedynie wierzyć w Jego istnienie. Taka tylko wiara to stanowczo za mało.
Najgorsze w tym wszystkim jest jednak to, że tą fatalną manifestację, zwaną obroną Krzyża, a będącą w rzeczywistości Jego wielką zniewagą, poparli nawet niektórzy katoliccy kapłani. Wszak do nieoczytanych religijnie nie należą. Ponadto, jak wszyscy kapłani w naszym Kościele, składali kiedyś specjalną przysięgę posłuszeństwa urzędowi biskupiemu. W tym zaś przypadku, popierając czyjeś w Kościele nieposłuszeństwo, sami się go także dopuścili i grubo w ten sposób przeciw tej swojej przysiędze wykroczyli. Taką postawą stworzyli po prostu najnowszą w naszym Kościele schizmę, jako że Episkopat na czele z Księdzem Prymasem Józefem Kowalczykiem zajmuje w sprawie owej rzekomej obrony Krzyża zupełnie inne stanowisko i wydał już o tym odpowiednie oświadczenia. Czy można więc zaliczać się do prawowiernych katolików, gdy najpierw bojkot kompetentnej z upoważnienia Chrystusa decyzji arcybiskupa uznaje się za właściwy, a potem bojkotuje się również stanowisko kompetentnego religijnie Episkopatu? To musi więc być autentyczną schizmą, choć nie na taką może skalę, jak dawniejsze historyczne schizmy.
siądz oraz jeszcze pewna grupa księży zakonnych, postąpili też niektórzy inni uczeni ludzie. Są wśród nich niektórzy profesorowie oraz niektórzy publicyści, uznawani nie od dziś za przedstawicieli świeckiej elity naszego Kościoła. Nawet więc oni fatalnie w tej sprawie postępują, że chwalą pod niebiosa postawę owych pobożnych co prawda, ale przecież mocno zakręconych i rebelianckich wobec Episkopatu warszawskich manifestantów. Tak więc, naprawdę, spośród powołanych do prawdy dostojnych osób nie było nikogo, kto by tych nieuświadomionych pouczył religijnie, w czym tkwi błąd tej ich manifestacji i namówił ich do odstąpienia od niej. Przeciwnie, niektórzy z panów profesorów przyjeżdżali na tą manifestację, skandalicznie firmując ją swoim naukowo-kościelnym autorytetem. Ja Was jednak, Szanowni Profesorowie duchowni i świeccy oraz publicyści, nie popieram w tej Waszej postawie. Nawet Wasz wysoki autorytet społeczny nie skłoni mnie do takiego poparcia, bo choć również go cenię i należycie szanuję, to jeszcze większym od niego dla mnie autorytetem jest słowo Boże, o którym Wy w przypływie Waszych politycznych emocji widocznie zapomnieliście. Po takim dotychczas zaniedbaniu i schizmatyckim po prostu błędzie powinniście jednak przynajmniej teraz porzucić już to zło i dopomóc Episkopatowi w rozwiązaniu tego nieszczęsnego konfliktu w stolicy, jako że lepiej jest przecież czynić coś dobrego bodaj z opóźnieniem niż wcale. W tym celu powinien teraz, według mnie, ktoś spośród Was wprost po misjonarsku wystąpić do tych biednych nieuświadomionych gorliwców spod Krzyża i wytłumaczyć im, dlaczego mimo tej ich gorliwości jest to jednak niedobra z ich strony manifestacja, a wykazać im to należy nie tyle ze względu na opinię zepsutego świata, choć to też warto trochę brać pod uwagę, lecz przede wszystkim ze względu na podane tutaj autentyczne słowo Boże. O taką Waszą zmianę i takie wystąpienie serdecznie więc do Was apeluję, jak i do wszystkich, którzy w tej sprawie zbłądzili, żebyście wszyscy jak najrychlej odstąpili już od tego błędu. Ja o ten sam cel zabiegam niniejszym pismem, które posyłam do różnych znaczących osób fizycznych i prawnych, więc chyba nie można powiedzieć, że polecam coś innym, a sama jestem w tym bezczynna. Czynię po prostu to, co w mojej sytuacji mogę czynić w imię mojego małego apostolstwa dla prawdy.
Z najszczerszym dla wszystkich pozdrowieniem i życzeniem światła Ducha Świętego w tych sprawach
Jadwiga z Tczewa
Skomentuj